🖼️ Babia Góra Wschód Słońca Godzina
Interaktywny wykres o czasach wschodu i zachodu słońca oraz długości dnia w ciągu roku 2023, Kudowa-Zdrój. Dzień dzisiejszy Wschód słońca Zachód słońca. Zmierzch cywilny : środek tarczy słonecznej nie więcej niż 6° poniżej horyzontu. Na początku porannego zmierzchu cywilnego, czyli końca wieczornego zmierzchu cywilnego
Szlak żółty przez Perć Akademików. Szlak żółty od razu zaczyna się wspinać ostro w górę i tak już pozostanie prawie cały czas. Wprowadza nas w niemal tatrzańską dolinę wzdłuż pięknie szumiącego potoku. Początkowo idziemy kamienną ścieżką wśród drzew, by za chwilę wejść w pasmo kosodrzewiny. Pierwsze „schody
Pierwszy etap naszej wycieczki to Malinowska Skała i podziwianie wschodu słońca. Przy szlaku turystycznym znajduje się duża skalna wychodnia „ Malinowska Skała ” – dobrze znana sympatykom Beskidu Śląskiego i będąca jednym z symboli regionu. Od 1977 roku objęta jest ochroną jako pomnik przyrody nieożywionej.
Babia Góra (słow. Babia hora, węg. Babia-Gura, niem. Teufelspitze czyli Diabelski Szczyt) – masyw górski w Paśmie Babiogórskim należącym do Beskidu Żywieckiego w Beskidach Zachodnich (według słowackiej terminologii są to Oravské Beskydy). Najwyższym szczytem jest Diablak (1725 m), często nazywany również Babią Górą, jak cały masyw. Jest to najwyższy szczyt całych
Najlepiej wejść na Babią Górę od strony Przełęczy Krowiarki lub Zawoi Markowej. Najlepsze trasy wspinaczkowe na Babią Górę Babia Góra to jedno z najpiękniejszych miejsc w polskich Karpatach. Znajduje się na granicy między Małopolską i Śląskiem, a jej szczyt osiąga wysokość 1725 metrów nad poziomem morza. To idealne miejsce dla osób lubiących aktywny wypoczynek oraz …
Poznań, Polska - Długość Dnia i Godzina Wschodu i Zachodu Słońca. Najdłuższy dzień w Poznaniu w 2023 roku to 21 czerwca, trwa on 16 godzin, 48 minut, 56 sekund. Najkrótszy dzień roku w Poznaniu to 21 grudnia, trwa 7 godzin, 40 minut, 29 sekund. 20 listopada jest krótszy od najdłuższego dnia o 8 godzin, 18 minut, 24 sekundy i
Babia Góra wysokość 1725 m n.p.m. (Diablak, słow. Babia hora, niem. Teufelspitze czyli Góra diabła) nazywana też Królową Niepogody – masyw górski leżący w Paśmie Babiogórskim Beskidu Żywieckiego (według słowackiej terminologii są to Oravské Beskydy) w Beskidach Zachodnich. Jest to najwyższy szczyt całych Beskidów
File: Babia Góra - wschód słońca, 20230304 0638 3123.jpg. From Wikimedia Commons, the free media repository. Jump to navigation Jump to search
Babia Góra. Przyciąga ludzi głodnych wrażeń i pięknych widoków. Tajemnicza Królowa Beskidów ma również swoje mroczne oblicze, o którym krążą już legendy. To tu przed wiekami swój zamek miał budować diabeł, a czarownice organizować sabaty. Nie bez powodu mówi się, że Babia Góra jest najbardziej przeklętym miejscem w Polsce.
Sprawdź prognozę pogody dla Babia Góra. Pogoda na dziś, jutro, weekend i 45 dni. Temperatura, opady, wiatr i jakość powietrza dla Babia Góra
Charakterystyka warunków astronomicznych w dniu 29 sierpnia 2015 roku odpowiadające współrzędnym geograficznym szczytu Diablak (słow. Babia hora, 1725 m n.p.m.) długość geograficzna: 19.5294, szerokość geograficzna: 49.5733 znak zodiaku: Panna wschód słońca: 05:52 ♦ zachód słońca: 19:32 Dzień potrwa: 13 godz. 40 min.
To bardzo dokładna, najczęściej (według nas) sprawdzająca się prognoza pogody dla Zawoi. Wykres jest na pierwszy rzut oka nieco skomplikowany, ale zawiera wszystkie najważniejsze informacje na najbliższe trzy dni. Do prognozy Meteo idź TUTAJ, lub kliknij na grafikę poniżej. Pamiętajcie, że oczywiście są to warunki pogodowe dla
sRq8yoW. Pomysł na prezent dla podróżniczki? Wschód słońca na Babiej Górze! Kiedy ostatni raz zrobiłeś coś po raz pierwszy? My w ostatni weekend – pierwszy raz w życiu podziwialiśmy wschód słońca w górach! Może dla większości z Was nie jest to nic nadzwyczajnego, ale dla nas było to zupełnie nowe doświadczenie! Choć w góry daleko nie mamy, to zawsze było nam bliżej do miasta czy nad morze. Od jakiegoś czasu, krok po kroku, staramy się nadrabiać nasze „górskie zaległości”. Z pomocą przychodzą nam bardziej doświadczeni przyjaciele, którzy uczą nas jak czerpać radość z gór. Tak mnie właśnie spontanicznie podeszła moja przyjaciółka, która z okazji moich urodzin zaproponowała wypad w góry na wschód słońca. Choć perspektywa nieprzespanej nocy po ciężkim tygodniu na pełnym etacie mocno nas przerażała, to udało nam się zmotywować na wyjazd. Dlatego zapraszam Was teraz na krótką i pierwszą tego typu relację – wschód słońca na Babiej Górze! Komu w drogę, temu czas! Akurat tak się złożyło, że tego dnia mogliśmy pójść spać dopiero ok. 23:00. Oznaczało to zaledwie 2 godziny snu, co już na samą myśl potwornie nas paraliżowało. Adrenalina też zrobiła swoje, bo z przejęcia nie mogłam zasnąć! Niemiłosierny budzik wyrwał nas z okowów wygodnego łóżka. W pierwszej chwili, Darek stwierdził, że jednak zostaje, ale szybko udało mi się go przekonać. Tymczasem moja Best Friend Forever (BFF) przyjechała pod moją skromną posiadłość już o 1:30. I tak o tej bardzo niewdzięcznej porze, ruszyliśmy z Krakowa na południe Polski! Podróż zajęła nam ok. 1,5 godziny. Na babiogórskim parkingu (Przełęcz Krowiarki) byliśmy kilka minut po godzinie 3:00. Nieświadoma do końca co nas czeka, założyłam świeżo zakupioną czołówkę z Decathlonu (za 30 zł – polecam) i pełna optymizmu (i jeszcze radości) ruszyłam na szlak! W górę na Babią górę! Pomimo niesprzyjającej pory, nie odczuwałam zmęczenia. Adrenalina robiła swoje, bo w końcu pierwszy raz w życiu byłam w górach w środku nocy! Może to dobrze, że tak się złożyło, bo jak w drodze powrotnej zobaczyłam jak stromy był szlak, to w sumie cieszyłam się, że go nie widziałam. 😉 Czołówka zbyt wiele nie oświetlała, więc tak naprawdę nie do końca wiedziałam, co mnie czeka za następnym zakrętem. Wiedziałam tylko, że musimy się śpieszyć, bo przy wejściu na szlak widniała informacja, że jest to trasa na 2,5 godziny. Wschód słońca tego dnia był przewidziany na ok. 5:15, więc mieliśmy zaledwie 2 godziny na dotarcie na szczyt. Tymczasem zmęczenie przyszło szybciej niż się spodziewałam. Były momenty, w których zaczynałam się dusić. Co prawda, minęły już prawie 3 tygodnie od silnego zapalenia ucha, ale praktycznie od tamtej pory nie miałam żadnej aktywności fizycznej, co szybko odczułam. Na szczęście udało mi się „narzucić ślimacze” tępo, które w sumie bardzo dobrze zdało egzamin. Choć wyprzedzili nas chyba wszyscy, którzy startowali po nas, to przynajmniej udało się wejść bez większych przerw na sam szczyt. Dzięki temu, byliśmy nawet na 15 minut przed wschodem, co oznacza, że cała trasa zajęła nam 1 godzinę i 45 minut. Do tej pory nie wiem jak to zrobiliśmy, bo cały czas wydawało mi się, że ledwo co przesuwamy się do przodu. Na szczęście układ, w którym moja BFF nadawała tempo, ja szłam w środku, a Darek mnie z tyłu poganiał (troszkę) 😉 był idealny podczas zdobywania szczytu! 🙂 Duma (bez uprzedzenia) Bardzo proszę, wszystko co teraz napiszę, potraktujcie z perspektywy laika! Nie obchodziłam i nie obchodzę się jeszcze z górami za dobrze. 😉 Nie mam nawet porządnych butów trekkingowych, a bieganie, góry czy generalnie chodzenie, nigdy nie były moją mocną stroną. Z drugiej strony, uważam, że wydolność mam całkiem niezłą, którą wypracowałam sobie dzięki treningom pływackim. Mimo to, pierwsza część trasy (w lesie) była dla mnie BARDZO CIĘŻKA. Dyszałam, sapałam, zataczałam się i generalnie zgonowałam sobie okropnie! Potwierdzeniem tego wysiłku są potężne zakwasy (które po 3 dniach nadal mi towarzyszą). Dopiero po wyjściu z lasu trasa była bardziej przyjemna i udało się nawet przyśpieszyć! Wschód słońca na Babiej Górze – 1725 m Po niespełna 2 godzinach drogi znaleźliśmy się u celu. Ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu, przybyliśmy 15 minut przed wschodem słońca. Odetchnęłam z ulgą, bo obawiałam się, że przez moje ślimacze tempo nie zdążymy na czas. Wschód słońca na Babiej Górze rozpoczął się tak niespodziewanie, jak cała ta wycieczka! Nagle, bez uprzedzenia, ponad linią horyzontu, pojawiło się małe czerwone światełko, które z każdą sekundą było coraz większe. Pomimo letniej pory i dość upalnej pogody, wschód słońca przyszło nam podziwiać w ciepłych kurtkach. Choć prawie całą drogę przeszliśmy w krótkim rękawku, to na szczycie było nam po prostu zimno! No, ale było to przyjemne zimno, któremu towarzyszyła radość i duma ze zdobycia szczytu, okraszonego pięknym widokiem na wschód słońca. Wspaniałe i jednocześnie nowe doświadczenie do kolekcji „ulotnych chwil”. 🙂 Kto pierwszy… ten lepszy? Nie byliśmy jedynymi „turystami”, którzy podziwiali sobotni wschód słońca na Babiej Górze! Właściwie, to było tak dużo osób, że nawet nasza BFF była zdziwiona. Ja też nie spodziewałam się takich tłumów. Z resztą, już o 3 w nocy na parkingu było tłoczno… Kiedy tylko słońce wzniosło się za horyzont, większość tego „tłumu” rzuciła się do powrotu. Korzystając z luźniejszego otoczenia, porobiłam jeszcze kilka zdjęć ze szczytu, a następnie wraz z ekipą uzupełniłam stracone węglowodany. Nie wiem dokładnie, która była godzina jak rozpoczęliśmy zejście ze szczytu, ale wcale nie było ono przyjemniejsze od wejścia!! W pewnym momencie nogi trzęsły mi się jak galareta, dlatego robiliśmy chyba nawet więcej przystanków niż przy wejściu! Kilka informacji praktycznych Wschód słońca na Babiej Górze udał nam się bez zarzutów! Wszystko poszło zgodnie z planem – a wiecie jak to w górach czasem bywa – nie zawsze się układa. 😉 Na parkingu byliśmy koło godziny 8:00. Pomimo wczesnej pory na trasie był już bardzo duży ruch, co miało też przełożenie na zapchany już parking! 😉 Nie płaciliśmy za wejście na teren Parku Narodowego (5 złotych), ale skasowano nas 15 złotych za parking (dramat). Przed wyjściem na wschód słońca, polecam zaglądnąć na aktualny Komunikat Turystyczny. Tutaj znajdziecie natomiast dokładny opis trasy! Z mojej strony to już wszystko! Jeszcze raz wielkie dzięki moja BFF za wspaniały prezent urodzinowy i najdłuższy dzień w naszym życiu! <3 Podobał Ci się wpis? Chcesz nas docenić? Zostaw serduszko/komentarz pod postem lub polub nas na facebooku albo zaobserwuj na Instagramie. Ciebie nic nie kosztuje, a nas do dalszej pracy motywuje! <3 Cześć! Jestem Karolina i razem z Darkiem lubię podróżować. Ja jestem z Krakowa, a Darek z Warszawy, dzięki czemu łatwiej znajdować nam okazje lotnicze. :D Nie jesteśmy zwolennikami konkretnego rodzaju wycieczek, po prostu łapiemy każdą możliwą okazję żeby zobaczyć coś nowego. Chętnie podzielimy się naszym podróżniczym doświadczeniem. Od city-breaków po Erasmusa, Camp America czy program MOST. Pierwszego Erasmusa (na którym się poznaliśmy) :) spędziliśmy w Lund, w Szwecji. Następnie wyjechałam na 3 miesiące do USA w ramach programu Camp America. Ostatni rok studiów spędziłam na programie MOST w Warszawie i w Lipsku, ponownie w ramach programu Erasmus. Dużo czasu spędziłam też w Monachium, w którym mieszka moja babcia. Nasz niezawodny sprzęt, dzięki, któremu mamy wspomnienia, a wy możecie je zobaczyć to: Nikon D90, Nikon D50, Nikon Coolpix S3500, iPhone7 oraz Nikon D3400
W podróży Polska Weekend w Polsce – na szlaku Babiej Góry autor: Magda Wójcik Beskid Żywiecki Diablak, jak nazywa się przykryty kupą głazów wierzchołek, to jeden z najciekawszych punktów widokowych w Polsce. Przy słonecznej pogodzie można stąd oglądać imponującą panoramę Tatr, a z dobrą mapą w ręku rozpoznać wsie leżące u ich podnóży. Babia Góra: szlaki TRASA: KROWIARKI – SOKOLICA – BABIA GÓRA – PRZEŁĘCZ BRONA – MARKOWE SZCZAWINY – KROWIARKI DŁUGOŚĆ: 13,7 KM CZAS: OK. 5 GODZ. 30 MIN Z przeciwnej strony z kolei widać większość wierzchołków Beskidu Żywieckiego, a horyzont sięga okolic Żywca. Już sam przejazd przez Zawoję pod Babią Górą jest imponujący – masywna północna ściana góruje nad wsią (jedną z najdłuższych w Polsce), przez którą wije się droga. Samochodem możemy dotrzeć na Przełęcz Krowiarki położoną 1009 m Tam zostawiamy auto i czerwonym szlakiem, pnącym się łagodnie po grzbiecie masywu, wchodzimy na szczyt – najmniej wprawnemu piechurowi nie zajmie to więcej niż trzy godziny. Przyjemność z wędrówki jest ogromna, bo gdy po 45 minutach od startu wyjdziemy ponad las, będziemy mogli cieszyć się widokami. Diablak jest ich kulminacją. Dla dzieci ta wyprawa to doskonała lekcja geografii – przejdą przez wszystkie warstwy roślinności: las, kosodrzewinę, hale, aż na kamienisty szczyt. Jak w Alpach. Do najbardziej romantycznych przygód zalicza się wejście na Babią Górę w nocy, by z jej wierzchołka obserwować wschód słońca. Na taką wycieczkę należy się dobrze przygotować, ale widok promieni wkradających się o świcie do poszczególnych dolinek jest naprawdę zachwycający. Ze szczytu zejść można, wracając po śladach, albo idąc dalej wzdłuż grzbietu na przełęcz Brona (1408 m a z niej do schroniska na Markowych Szczawinach. Dwa wieki temu szlak przemierzali zbójnicy z dzisiejszej Zawoi wracający z rabunku w bogatszych wsiach orawskich (dziś po stronie słowackiej). Przebudowane schronisko może być świetną bazą noclegową. A od pozostawionego na Krowiarkach samochodu dzieli je ok. 1,5 godz. marszu po płaskiej, leśnej drodze. Przełęcz nazywana jest Krowiarki, bowiem w tej części gór zajmowano się dawniej wypasem krów. Na przełęcz, gdzie zaparkowaliśmy auto, wolarze spędzali zwierzęta po wypasie na noc, a tam czekały już „krowiarki” – kobiety, które przychodziły do pomocy przy dojeniu. fot. Babia Góra – gdzie spać: Spora baza noclegowa jest w Zawoi, a szereg gospodarstw agroturystycznych w Zubrzycy – po orawskiej stronie Babiej Góry. Babia Góra – gdzie zjeść: • Karczma Tabakowy Chodnik, Zawoja-Widły: Szczyci się grillowanym pstrągiem i pierogami. • Restauracja Czarda, Zawoja: Serwuje naturalną w tym miejscu (ze względów historycznych) kuchnię węgierską. • Sklep Zdrowo i Naturalnie, Zawoja: Ma w ofercie świeżego pstrąga; zapytajcie też o kawior z tej ryby i wątróbki w occie. Na miejscu można kupić oscypki, bundz i wiele innych lokalnych produktów, np. orzeźwiającą miodoladę. fot. BEW, East News Okolice Babiej Góry – atrakcje : • Orawski Park Etnograficzny – jest żywą ścieżką kulturalno-historyczną, a jego sercem – Dwór Moniaków. Jego budynki można rozpoznać w filmie „Ogniem i mieczem” – wewnętrzna część gospodarstwa zagrała rynek ukraińskiego miasteczka Czerkasy, • Wypasiona Dolina, Zubrzyca Górna – Dla dzieci park linowy, a dla dorosłych kąpiele borowinowe. Na miejscu jest też bacówka, przed którą spaceruje kilka pokazowych owiec. Zobacz także: 5 agroturystyk, w których odpoczniesz i dobrze zjesz Zostań z nami Zapisz się do Newslettera
Babia Góra zimą znana jest z tego, że lubi być kapryśna. Ale nie tylko wtedy. Czasem jest łaskawa, ale z reguły idąc na jej szczyt trzeba być przygotowanym dosłownie na „wszystko”. Popularność tego miejsca zawsze mnie zadziwia. Jest tu zawsze sporo ludzi o każdej porze roku. Tu bardzo często wieje silny, porywisty wiatr, więc odpowiednie przygotowanie zimą nabiera tu całkowicie nowego znaczenia 🙂 Kiedy szykowałem się do tego wyjazdu wnikliwie sprawdzałem prognozę pogody. Co sprawiło, że zamiast jechać w piątek w nocy, wyjechaliśmy w sobotę. To była bardzo dobra decyzja. Nie do końca wierzyłem, że uda nam się złapać dobry warun, bo meteorolodzy zmieniali swoje zdanie z dnia na dzień! Często, gęsto jadąc w góry zdaje sobie sprawę, że z pogodą jest jak z loterią… Babia Góra gościła mnie już kilkukrotnie. Jednak nigdy nie miałem okazji być tu zimą. Rok temu był plan, który nie wypalił. Więc, stworzyłem sobie okazję w tym roku. Polecam wybrać się na Babią zimową porą, ale może nie na pierwszy raz. Postaram się w dalszej części opisać warunki pogodowe, które panowały w tym iście słonecznym i można by powiedzieć wzorowym dniu (ciężko za pomocą zdjęcia wyrazić klimat panujący w danym momencie!). Przeczytaj też inne artykuły, żeby bliżej poznać Babią. Tam szczegółowo rozpisuję trasę z Przełęczy Krowiarki. Uwielbiam ten moment, gdy słońce jeszcze nie wstało, ale już widać kolory, którymi będzie emanować. Tu słońce rozświetla szczyty dając sygnał, że zaraz wyjdzie zza horyzontu! To jest ten kluczowy moment, kiedy noc powoli ustępuje nowemu dniu. Takie fachowe określenie to po prostu „błękitna godzina”. Rozpoczyna się trochę przed wschodem i już po zachodzie słońca. Jak doświadczyć tej chwili? Przede wszystkim trzeba wstawać bardzo wcześnie i przyzwyczaić się lub oswoić w chodzeniu po zmroku. Nie jest to proste szczególnie latem, gdzie wschody są bardzo wcześnie. Zimą jest o tyle dobrze, że nie musimy gonić! Ten widok na Tatry wyłaniający się zza mocno ośnieżonych kosodrzewin, których na tym masywie jest pod dostatkiem – uspokoił mnie wewnętrznie. Już, wtedy wiedziałem, że to będzie dobry dzień! Diablak – informacje podstawowe To tak w woli przypomnienia dla tych, którzy z Babią mają swój pierwszy kontakt. Babia Góra leży na terenie Beskidu Żywieckiego. I jest on najwyższym wierzchołkiem w Beskidach Zachodnich, a także drugim szczytem w Polsce, jeśli chodzi o jego wysokość (poza Tatrami) tuż po Śnieżce! I chociaż na tle Tatrzańskich kolosów wypada na prawdę średnio to ten kto już tu był wie, że potrafi dać w kość! Królowa Beskidów ma to do siebie, że na pozór jest prosta, ale często na szczycie panują ekstremalne warunki. Z tego też względu przydzielono jej nie bez powodu miano Kapryśnicy! Spowodowane to jest jej położeniem i wysokością, gdzie wokół niej jest zupełne wolna przestrzeń. Nie ma tam co jej zasłonić. Tym bardziej na szczycie, gdzie nie ma żadnych drzew i lasu, który mógłby chociaż w niewielkim stopniu zatrzymać wiatr. Babia Góra – 1725 m Działa tu i nad wszystkim sprawuje pieczę Babiogórski Park Narodowy. Najwyższy punkt tego masywu, czyli Babia Góra znajduje się na poziomie 1725 m a po drodze przyjdzie nam stanąć na kilku mniej znanych grzbietach: Sokolica (1367 m), Kępa (1521 m) i Gówniak (1617 m)! Oczywiście, mówimy o trasie z Przełęczy Krowiarki (szlak czerwony) najbardziej popularnej i najczęściej wybieraną przez turystów powracających w te rejony. Pamiętaj, że szlak prowadzący przez Perć Akademików jest zamykany zimą ze względu na występujące tam zagrożenie lawinowe. Jest to na ogół najtrudniejszy szlak prowadzący na Babią. Wschód słońca już na horyzoncie! Jeśli mam być skrupulatny i szczery to wschód słońca przywitaliśmy praktycznie z okolic Gówniaka. Tak na prawdę nie miało to dla nas dużego znaczenia. Ważne, że będąc już w tym miejscu mogliśmy doświadczyć, kolejny raz, tego spektakularnego zjawiska. – Czy nie znudziły Ci się już te wschody słońca? Ileż można? – ktoś kiedyś rzucił takim hasłem. Myślę, że każdy wschód to całkiem osobne wydarzenie. Każdy z nich jest totalnie inny. Wydawać się może, że zachodzi tu ciągle to samo zjawisko, a słońce jak było tak jest cały czas to samo. Jednak okoliczności i emocje zawsze różnią się od siebie. Za nami pojawiały się kolejne postacie. Tych, którzy za cel w tym dniu postawili sobie być na szczycie najwyższego szczytu w Beskidzie Żywieckim. Tak sobie myślę, że latem przy takich warunkach pogodowych byłyby tu tłumy. Dziś jednak o tej porze było mimo wszystko bardzo kameralnie. Jeden z pobliskich, nierozpoznanych przeze mnie szczytów oraz inne w tle, a wokół morze chmur. Ten dzień był spokojny. Patrząc na zdjęcia nie odczuwasz w pełni aury i klimatu, która dała nam się momentami w kość! To jest to o czym często mówią i przestrzegają ratownicy górscy, doświadczeni turyści, że Babia Góra rządzi się swoimi prawami i ma swoje humorki. Jak na „babę” przystało 🙂 To tak półżartem, półserio. W tym dniu szalał silny, porywisty wiatr osiągający (wg prognozy) 80 km/ h. Może ciut więcej. Ale osobiście doświadczyłem tu po raz pierwszy odkąd chodzę po górach potężnej siły jednego z żywiołów. Nie chcę tu wyolbrzymiać, bo ten wiatr dał o sobie znać dużo powyżej Kępy, a Gówniakiem. Ostatnie 200 metrów, które dzieliło nas od dotknięcia Krzyża na Diablaku było najbardziej wymagającym podejściem. Szliśmy praktycznie po prostemu, ale miotało nami raz na lewo, raz na prawo! Ci, których spotkaliśmy na szlaku w drodze nie zabawili na szczycie zbyt długo. Tradycyjnie „przyfocili” kilka zdjęć na dowód tego, że tu byli i polecieli w dół. Nie ma w tym nic dziwnego sam bym tak pewnie zrobił, ale warun był wręcz książkowy. Murek zbudowany z kamieni na szczycie okazał się zbawienny w tej sytuacji. Oficjalna temperatura jaka gościła na wierzchołku była w granicach -10 stopni. Ale hulający wietrzyk podniósł odczuwalną temperaturę co najmniej o drugie tyle. To była szaleńcza kombinacja! Musisz mi więc wybaczyć, jeśli na którymś ze zdjęć straci się ostrość, będzie rozmazane, niewyraźne lub cokolwiek innego, bo wykonanie ich kosztowało mnie dużo samozaparcia. Nie mówiąc już o odmrożonych końcówkach palców! Rękawiczki zakładałem równie szybko jak je ściągałem. Mam wrażenie i takie silne przerzucie, że Babia Góra bez Tatr to jak jeździec bez konia. Chyba wiesz o czym mówię? Nie da się ukryć, że tysiące, a nawet miliony ludzi rok w rok przyjeżdża właśnie w Beskid Żywiecki, aby podziwiać jedyną w swoim rodzaju panoramę na całe Tatry. Najbardziej motywującym doświadczeniem, które uświadomiło nam, że to, że nam jest zimno to jest nic. Przy schodzeniu mijała nas grupa morsów, których ubiór wprawił nas w zakłopotanie. Od tego momentu zrobiło nam się jakby cieplej. Większość z nich miała na sobie wyłącznie czapkę, rękawiczki i krótkie spodenki.
Wschody słońca potrafią być piękne. Ostatni z nich szczególnie nam się podobał. Zobaczcie jaki spektakl pokazała nam ostatnio Babia Góra. To nie był nasz pierwszy wschód słońca. Dwa lata temu oglądaliśmy go na Malinowskiej Skale z widokiem na Skrzyczne. Jednak Babia Góra (1725 metrów to zupełnie inny kaliber – ponad 700 metrów w górę to nie jest byle co, szczególnie w nocy i z dziećmi. Babia Góra – trasa Wędrówkę do góry rozpoczęliśmy czerwonym szlakiem o godzinie 1:15 w nocy z przełęczy Krowiarki. Znaki pokazują, że czas potrzebny na dotarcie na szczyt to 2,5 godziny. W nocy idzie się wolniej więc zakładaliśmy, że pójdziemy dłużej. Wschód słońca prognozowany był na godzinę 5:45 i planowaliśmy na niego zdążyć. Po godzinie i piętnastu minutach stanęliśmy na Sokolicy. Jest to jeden z wielu szczytów znajdujących się w masywie Babiej Góry, które będziemy mijać po drodze. Podejście do Sokolicy jest jednym ze stromych podejść. Dalej szlak już mniej nas męczy bo podejścia nie są tak ostre. W nocy szło się w górę bardzo fajnie, szczególnie wśród krzewów kosodrzewiny, które robiły niepowtarzalny klimat. Nie byliśmy jedynymi osobami na szlaku. Ludzie szli za nami i przed nami, a widać było ich właśnie po światłach z czołówek. Każda osoba z naszej czwórki miała własne światło, dodatkowo Wojtek miał przyczepiony do plecaka dzwoneczek. Dzwoneczek robił delikatny hałas, który z założenia miał informować zwierzęta o ludziach na szlaku. Nie ukrywamy, że mało przyjemne byłoby spotkanie z niedźwiedziem. Bo musicie wiedzieć, że w tych rejonach żyje niedźwiedź brunatny, który jest pod całkowitą ochroną. Po kolejnych dwóch godzinach stajemy na szczycie Babiej Góry. Jest godzina 4:30 i panuje nadal całkowita ciemność. Ludzi na szczycie jest sporo. Wszyscy czekają na wschód słońca. Dalej możemy oglądać niebo pełne gwiazd oraz światła z miejscowości w dole. Około godziny 5 nad ranem zaczyna się spektakl kolorów. Każdy znajduje sobie najlepszą miejscówkę do podziwiania wschodu. Punktualnie o 5:45 słońce pokazuje się na horyzoncie. Robi się już jasno. Czołówki można schować do plecaków. O 6:00 rano tak jak większość ludzi zaczynamy schodzić w dół. Robi się cieplej. Po drodze spotykamy coraz więcej ludzi wędrujących w przeciwną stronę niż my. Nie zazdrościmy im, że swoją wędrówkę będą kontynuować w upale po szlaku na którym później nie będą mieli się gdzie schować do cienia. Po 2,5h marszu docieramy na parking. Jest 8:30 i mamy jeszcze cały dzień przed sobą 😉 Oczywiście trzeba w domu potem trochę odespać, ale zdecydowanie warto było. Babia Góra była dla nas wyjątkowo łaskawa, nie było wiatru, nie było za zimno, a kolory pokazały się fantastyczne. Z pogodą trafiliśmy idealnie. Czasy przejść czerwonym szlakiem na Babią Górę w nocy z dziećmi: w górę 3:15 hw dół 2:30 h Regulacje prawne Babiogórskiego Parku Narodowego W regulaminie Babiogórskiego Parku Narodowego nie ma zakazu chodzenia po jego terenie w nocy, dlatego jeśli macie ochotę na wschód słońca na Babiej Górze to można tam całkowicie legalnie chodzić. Oczywiście wszystko musi się odbywać w granicach zdrowego rozsądku i z dokładnie sprawdzona wcześniej pogodą. Warto jest znać również możliwości swoje i swoich współtowarzyszy. Co zabrać na szlak? Podstawą w przypadku takich wypraw jest światło – najwygodniejsze pod postacią czołówki, dzięki czemu ręce nadal pozostają wolne. Poza tym przygotowanie do wyjścia na wschód słońca prawie nie rożni się od zwykłego wyjścia w góry w ciągu dnia. Trzeba mieć odpowiednie obuwie i odzież na każdą pogodę, jedzenie i wystarczającą ilość picia, dobry humor, kijki jeśli wygodniej Wam się z nimi schodzi, apteczkę, dodatkowy koc lub ubrania (jeśli będziecie siedzieć nad ranem na szczycie to może być zimno), gorącą herbatę, ulubione słodycze, sprzęt foto, podkładki pod pupę do siedzenia itd.
Mawiają, że każdy prawdziwy turysta podziwiał choć raz wschód Słońca widziany z wierzchołka Babiej Góry... Miejsce: Serce Beskidu Żywieckiego Cel: Wschód Słońca na Babiej Górze Trasa: Zawoja Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Perć Akademików Babia Góra Przełęcz Brona Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Zawoja Długość trasy: 16 km Pogoda: bardzo dobra Widoczność: bardzo dobra Poprzednia część retrospekcji: Rowerem ku Babiej Górze Do naszego noclegu przyjechaliśmy ok. godziny 19:00. Po szybkim prysznicu i bardzo dobrej kolacji czasu na odpoczynek było stosunkowo niewiele. Okazało się też, że do naszej trójki dołączył czwarty kolega, który akurat u Tomka przebywał. Plan wyprawy był już ustalony, pozostawała tylko jedna kwestia; o której wyruszyć? Do odpowiedzi na to pytanie potrzebna była nam godzina wschodu Słońca. Wspomniany już wyżej kolega odszukał w Internecie, w swoim telefonie, iż 2 sierpnia wschód odbędzie się o godzinie 4:09. Byłem tym zdziwiony, gdyż wschód podczas najdłuższego dnia roku ma miejsce ok. godziny 4:00, a przecież od tego dnia minął już ponad miesiąc. Wszedłem w nim w polemikę i po krótkiej dyskusji postanowiliśmy zadzwonić do wszystkich znajomych, którzy tego wieczoru mogli mieć pod ręką komputer. Wykręciłem numer do Pawła, z którym byłem na Rysach. Po kilku minutach otrzymuję wiadomość, że wschód Słońca będzie o 4:58. Między pierwszym a drugim wschodem różnica wynosiła aż 50 minut więc wciąż nie mieliśmy pewności. Po następnych chwilach otrzymaliśmy kolejną informację: 4:36. Warto też przy tym zaznaczyć, iż w różnych częściach Polski, wschody Słońca są o innych porach. W następnych próbach, prosiliśmy więc o dokładne sprawdzenie czy aby wyświetlona godzina nie jest wschodem dla Warszawy bądź Gdańska. Upłynęło kilkanaście minut i pojawiły się następne propozycje: 4:17, 4:26 i 5:00 oraz kilka innych. Trudno opisać nasz śmiech, gdy czytaliśmy te informacje. Ogółem, dziesięć różnych osób podało dziesięć różnych wschodów Słońca. Można było od tego zbaranieć! Mętlik informacji dopełniła ostatnia propozycja – 5:12 – autorstwa Sylwii, którą szczerze pozdrawiam, gdyż jak się później okazało, bardzo na to zasłużyła. Zanim jednak do tego doszło, nie mogliśmy zignorować żadnego wschodu Słońca. Rozpiętość była ogromna. Od 4:09 do 5:14 – aż 65 minut ! Oczywisty stał się więc fakt, że musimy zdążyć mimo wszystko na mało realną 4:09, gdyż przegapienia wschodu Słońca bym po prostu nie przeżył. Aż dwie godziny snu zakończyły się pobudką kwadrans po dwudziestej czwartej. Po szybkim śniadanku, ok. 20 minut później wyruszyliśmy. Powietrze było bardzo rześkie, a niebo troszkę zachmurzone. Byliśmy wyposażeni w kilka latarek, których moc pozostawiała wiele do życzenia. Najwygodniejsza w takiej sytuacji była czołówka jednak i ona nie w pełni rozświetlała nam drogę. Jeszcze przed wyprawą rowerową miałem pewien dylemat. W domu leżała latarka wielkości bidonu rowerowego. Jej rozmiar powodował, iż przy ewentualnej wspinaczce musiałbym ją trzymać w rękach, co nie było by zbyt wygodne. Wzięcie jej okazało się bardzo trafną decyzją. Początkowa droga prowadziła szlakiem czarnym. Szedłem nim bodajże dwa lata temu, jednak to Tomek przodował grupie gdyż wszystkie te drogi wokół Zawoi zna jak własną kieszeń. Chodzenie nocą po górach jest specyficzną czynnością. Przede wszystkim nie wolno wybierać się samemu, gdyż jest to równie wielka głupota jak wspinaczka na Giewont w czasie burzy. Dodatkowo nocne wędrówki powinny odbywać się szlakami, które bardzo dobrze znamy. Idąc na przedzie spogląda się przecież na nogi i ścieżkę, a nie na drzewa, na których namalowane są – niewidoczne nocą – znaki. Gdybym wybrał się nocą na szlak, którego nigdy wcześniej nie pokonałem to musiałbym się zatrzymywać, co parę metrów, żeby rozglądać się dookoła w poszukiwaniu znaku. To wydłużyłoby wędrówkę kilkakrotnie, nie mówiąc już o tym, że mnóstwo jest miejsc trudnych do oznakowania. Wtedy zagubienie się nocą w górach jest murowane. Leśny fragment naszej trasy na Babią Górę charakteryzował się dużą ilością błota, które musieliśmy sprytnie omijać. Staraliśmy się przy tym w miarę płynnie rozmawiać, aby zagłuszyć leśne dźwięki, które zwykłego człowieka mogłyby przestraszyć. Świecąc sobie pod nogi, czasem podnosimy głowę bądź rękę w celu poświecenia dalej. „Prawdziwi szczęściarze” zaś w takich momentach ujrzą w bliskiej dali zwierzęce ślepia, od których odbija się światło. Nas taka niewątpliwa atrakcja na szczęście ominęła. Swoją drogą ciekawe jakbyście się wtedy zachowali? Stały marsz wyzwalał w nas sporo ciepła. Niedługo po starcie nastąpił postój na zdjęcie polarów. Krótki rękawek w tej fazie drogi wystarczył. Przed godziną drugą dotarliśmy do schroniska, które wyglądało jak opustoszałe. Drzwi do niego były zamknięte, lecz jeśli ktoś chciałby w nocy na siłę tam wejść to obok drzwi jest dzwonek – można zadzwonić. Ciekawe jakby się wtedy zachował obudzony ze snu właściciel. My takiej bezczelności nie mieliśmy i rozłożyliśmy na jednej z ławek przed budynkiem. Postój trwał pół godziny i warte odnotowania było w nim jedno zdarzenie. Otóż nasze rozmowy wciąż nie ustawały. W pewnym momencie na 2-3 sekundy zapadła cisza. Podczas tych kilku sekund usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk dochodzący z lasu. Nastąpiła nagła konsternacja. Po następnych kilkunastu sekundach uciszania się nawzajem, wsłuchaliśmy się w to „coś” jeszcze raz. Był to dziwny dźwięk trwający może dwie sekundy, który – co najciekawsze – powtarzał się cyklicznie. Ponadto, każda seria tego szmeru wywoływała w nas z jakiegoś powodu śmiech. Po kolejnym uspokojeniu się, nadstawiliśmy ucha, aby zbadać kierunek dochodzenia dźwięków. Chwilę później wszystko już było jasne. To pies pasterski chrapał. Teraz to już od śmiechu się powstrzymać nie mogliśmy. Mniej więcej o 2:20 wyruszyliśmy ze schroniska. Z czasem było bardzo dobrze. Przed wyruszeniem zaś do omówienia zostawała kwestia wyboru drogi. Naturalnie całej pełnoletniej społeczności, która wiedziała o naszej wyprawie, powiedzieliśmy, że idziemy przez przełęcz Bronę, no bo tylko szaleńcy pchali by się w środku nocy na Perć Akademików. W naszej grupie zdania były podzielone. Ostatecznie postawiłem na swoim i wyruszyliśmy najtrudniejszym szlakiem Beskidów na szczyt Babiej Góry. Pogoda, ku naszemu zadowoleniu, poprawiła się. Niebo było rozgwieżdżone, dostrzegliśmy nawet kilka znanych konstelacji m. in. Mały Wóz. Po wyjściu z lasu po raz pierwszy ujrzeliśmy Diablak. Wtedy byliśmy już pewni, że zobaczymy wschód Słońca w pełnej okazałości. Szlak zaczął stwarzać pewne trudności. Był moment, w którym o mało co nie uderzyłem głową w gałąź. Było też mokro i ślisko. Szedłem w zwykłych adidasach, gdyż ciężar brania dodatkowo butów górskich w kontekście powrotu nie brzmiał zbyt lekko. Dotarliśmy do pierwszej serii łańcuchów. Teraz już z każdym krokiem było coraz ciekawiej. Perć Akademików nocną porą Przy stromym podejściu ubezpieczonym łańcuchem ujawniła się nasza dobra współpraca. Pokonałem ten odcinek jako pierwszy, następnie odwróciłem się i oświetlałem moją latarką drogę następnym łazikom. Jak wiadomo punktem kulminacyjnym Perci są klamry i kilkumetrowa ściana. Dotarliśmy do nich po godzinie trzeciej. Nad naszymi głowami niebo było ciemnogranatowe, lecz na wschodzie zaczęła się już formować błękitna łuna. To zwiastowało nadchodzący dzień. Pokonywanie klamer u schyłku nocy należało do przyjemności. Być może to za sprawą ciemności, dzięki której nie było widać przepaści. W tym punkcie nasza współpraca również się powtórzyła, a ponadto klamry okazały się doskonałą okazją do robienia zdjęć. Po pokonaniu ściany przeszył nas zimny ziąb. Królowa wiatrów zaczęła dawać o sobie znać. Szybkie nałożenie polarów okazało się koniecznością. Do szczytu było już tylko kilkanaście minut. Niebieska łuna zaczęła się rozszerzać, pod nią z kolei pojawiały się barwy żółci i pomarańczy. Nocne wspinanie zakończyło się dokładnie o 3:50 kiedy to jako pierwsi tego dnia stanęliśmy na wierzchołku Babiej Góry. Silny wiatr od razu przegonił nas za stertę kamieni. Teraz już pozostawało tylko czekać. Początkowo nie było widać nic oprócz Małej Babiej Góry. Niebieski pas wschodniego horyzontu łączył się z bardzo długą i płaską linią granatu. Stanie na szczycie powoli nas wyziębiało. Była to dobra pora na obiad, którym dziś było – nazwane zresztą przez nas – wojskowe „żarcie” amerykańskie. Charakteryzowało się ono tym, że wystarczyło zalać torbę jakąkolwiek wodą (nawet zimną mineralną), żeby jedzenie zaczęło się samo gotować. Po kilkunastu minutach mogliśmy się delektować ciepłym jedzeniem meksykańskim z fasolką i wieprzowinką. Były także krakersy, a także nachosy w kształcie małych walców. W pewnej chwili do naszej uczty dołączył się jeszcze jeden osobnik. Podszedł do nas znienacka, był całkiem młody, miał duże spiczaste uszy, wielkie ślepia i był cały rudy na wierzchu. Przez chwilę kręcił się wokół nas, nie wydawał się zbyt groźny, zapewne nachodził turystów już nie pierwszy raz. Zanim dobrał się do naszych zapasów musiał przejść obowiązkową sesję fotograficzną. Lis – bo o nim mowa – wyglądał całkiem przyjaźnie. Oswojone zwierzę jadło nam z ręki. Z mych palców, wprost do pyska wziął krakersa. Czekanie na wschód razem z leśnym gościem umiliło nam czas. Tak jak się tego spodziewałem, godzina 4:09 nie wypaliła, kolejne opcje również. W międzyczasie do naszej trójki doszła grupa turystów idących z Krowiarek. Tego dnia wschód Słońca oglądało z Diablaka siedem osób. 1-3) oczekiwanie na magiczny wschód Słońca Zbliżała się godzina piąta i robiło mi się coraz zimniej. W dole migotały się światła Zawoi, zza ciemności wyjawiło się pasmo Policy, nawet Tatry odsłoniły swe najwyższe wierzchołki. Niebo coraz bardziej się zmieniało. Tuż nad pasem granatu na horyzoncie, widniał cieniutki paseczek czerwieni, nad nim trochę szerszy żółty, który stopniowo przemieniał się w błękit. Odwracając się zaś w drugą stronę można było ujrzeć głęboko śpiącą noc. 1-3) tuż przed wschodem Słońca Musiałem nałożyć na siebie narzutę, przeznaczoną pierwotnie do siedzenia, aby nie wychłodzić całkowicie organizmu. Kurtka bardzo by się wtedy przydała. Od kilkunastu minut wpatrywaliśmy się bez ustanku w kierunku wschodnim. Aż w końcu zaczęło się! Dokładnie o 5:10. Ku memu zdziwieniu Słońce nie zaczęło wychodzić z kreski między granatem a czerwienią, lecz z jeszcze niższego pułapu. Wtedy dopiero mogłem zobaczyć jak szybko porusza się to świecące kółko. Magiczna chwila trwała bardzo krótko. Po minucie było już po wszystkim. Na twarzy poczułem pierwsze promienie, dzięki którym zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Podziękowania należą się też Sylwii, która pokazała dziesięciu facetom jak poprawnie należy korzystać z Internetu. 1-2) Pamiętna chwila (godz. 5:10) - Wschód Słońca na Babiej Górze Robiło się coraz jaśniej i ku mojemu zniecierpliwieniu – cieplej. Patrząc w kierunku Tatr cała Orawa wraz jej największym jeziorem były zamglone, widać było tylko wierzchołki powyżej 1900 m Na Diablaku spędziliśmy ponad 2 h. Koło szóstej rozpoczęło się zejście. Po wyjściu zza kamieni wiatr znów o sobie przypomniał. Wiało tak mocno, że podmuchy wywiewały mi łzy. Na szczęście im niżej, tym było lepiej. Na przełęczy Brona promienie były już na tyle silne, że moje zewnętrzne okrycie posłużyło za koc do leżenia. Starczyło na nim miejsca tylko dla trzech osób, toteż ja klapnąłem sobie pod słowackim słupkiem. Prawie przy nim zasnąłem. Spędziliśmy tam koło godziny czasu. Dalsze zejście odbyło już się bez większych historii. Cała wyprawa zakończona po raz kolejny pełnym sukcesem. Tego wschodu z pewnością nigdy nie zapomnę, gdyż tak doskonale utrwaliły go zdjęcia. Przybyliśmy ok. godz. 10:00, kilkadziesiąt minut później byłem już w łóżku, musiałem odespać jak najwięcej by mieć siły na powrót, który też dostarczył paru wrażeń. Wstałem kwadrans po drugiej. Pierwotnie chcieliśmy załadować rowery do PKS-u i spokojnie wrócić do Krakowa. Czas naglił, ponieważ autobus odjeżdżał z Zawoi Policzne o 15:00. Musieliśmy też jeszcze tam jakoś dojechać. Pakowanie odbywało się w pośpiechu. Tym razem nie było już pomocy ze strony taty Tomka, toteż plecak zrobił się cięższy. Po podziękowaniu i pożegnaniu ruszyliśmy. Wtedy była 14:52. Szaleńczy podjazd z dnia poprzedniego zamienił się w kręty i niebezpieczny zjazd. Wjechaliśmy na drogę główną, i znów ta mozolnie pnąca się droga do góry. To było ostre pedałowanie. Już byliśmy tak blisko Policznego, już wjeżdżaliśmy na ostatnią prostą, gdy nagle widzimy, że autobus rusza, zabrakło 300 metrów... Na pocieszenie pozostawał fakt, że następny PKS odjeżdżał o 16:20 z Zawoi Markowa. Niestety, żeby tam dojechać musieliśmy objechać prawie całą wieś dookoła. Przyjemny w tym wszystkim był zjazd główną drogą. Właściwie nie trzeba było robić obrotów nogami, bo rower sam sunął po dobrej jakości asfalcie. W Markowej czekaliśmy prawie godzinę tylko po to, aby przeżyć niemałe rozczarowanie. W międzyczasie jednak naszą uwagę przykuł samochód, w którym szyba od strony przedniego pasażera była całkowicie otwarta. Gdyby takie autko było w Krakowie, to po pięciu minutach już by go nie było. Poraża niesamowita głupota kierowcy, a przede wszystkim pasażera tego samochodu. W środku pojazdu, na siedzeniu leżał jakiś atlas oraz długopis. Wzięliśmy ten ostatni i napisaliśmy mały liścik, w którym zawarte było dużo ironii i sarkazmu. Później czas przyszedł na rozczarowanie. Otóż duży PKS okazał się zwykłym busem. Nie było wyjścia. Musieliśmy udać się w długą i męczącą podróż do Makowa Podhalańskiego, gdzie chcieliśmy złapać jakiś pociąg. Najmniej przyjemna w tym wszystkim okazała się jazda krajową „28”. Na stacji PKP na nasze głowy poleciał kolejny kubeł zimnej wody. Pociągi do Krakowa odjeżdżały kwadrans po czwartej i siódmej. Tymczasem była 17:20... Po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów ruchliwymi drogami nie mogliśmy dać za wygraną. Pobliski dworzec autobusowy niestety, również rozwiał nasze nadzieje na koniec wyprawy rowerowej. PKS do Krakowa odjechał pół godziny temu... Koniecznością stało się pokonanie dodatkowych kilometrów. Sucha Beskidzka powitała nas kolejnymi „doskonałymi” nowinami. Autobus do Krakowa odjeżdżał za półtorej godziny. Takie czekanie było bezsensowne... Przegraliśmy już 5 bitew. Dwie w Zawoi, dwie w Makowie i jedną w Suchej – to jednak nie był koniec wojny. Pozostawała absolutnie jedna i ostatnia możliwość, a mianowicie dworzec kolejowy. Stoi on trochę na uboczu miasta i jest oddalony od jego centrum. Patrzyłem tylko wciąż na mój licznik jak bije już ponad setkę. Wjechaliśmy na teren dworca niespodziewanie od tylnej strony. Wiązało się to z przejazdem przez boczne perony gdzie wjazd był zabroniony. Później nawet zwrócono nam za to uwagę. Po wejściu do hallu gorączkowo odnalazłem rozkład jazdy i mogłem tylko zakrzyknąć Alleluja! Pociąg odjeżdżający o 18:12, który już stał na peronie. Bilet kosztował 10 zł + 4 zł za przewóz roweru. Z wielka ulgą wsiadamy do pociągu, który zgodnie z planem ruszył i jechał bardzo długo nie zatrzymując się na żadnej stacji. Wywołało to nasze zdziwienie, gdyż była to relacja o statusie normalnej. Pociąg nie zatrzymał się nawet w Skawinie. Tak więc był to strzał w dziesiątkę. Po Suchej Beskidzkiej kolejną stacją był dopiero krakowski Płaszów. Ponadto jazda odbyła się bez większych postojów i zajęła nie co ponad godzinkę. Szczerze mówiąc, PKP zasłużyło tutaj na pochwałę. Powrót mile mnie zaskoczył. Na Dworcu Głównym nastąpiło podziękowanie i pożegnanie. Oboje byliśmy napełnieni widokami oraz pozytywną energią. Bilans dwudniowej wycieczki wyniósł prawie 121 km pokonanych rowerem, w nieco ponad 7 h + 16 km w górach. Była to kolejna wyprawa, która przejdzie do historii. Po raz kolejny muszę podkreślić, że te wakacje to jakiś kosmos, którego nigdy wcześniej nie przeżyłem. Sam już nie wiem, która wyprawa była najciekawsza, po prostu wszystkie są wspaniałe, a przecież to dopiero połowa wakacji... Podziękowania dla Tomka i Sebastiana za wspaniałą fotograficzną robotę. :)
babia góra wschód słońca godzina